Formuła 1 powróciła na ulice Singapuru – i zrobiła to z rozmachem. 18. runda sezonu na torze Marina Bay okazała się zaskakująco emocjonująca: gorąca noc, tysiące kibiców i blask reflektorów stworzyły scenerię dla jednego z najbardziej nieprzewidywalnych weekendów roku. Mercedes zdominował rywalizację, Red Bull zmagał się z pogodą, a w McLarenie znów pojawiły się napięcia między kierowcami. Materiał przygotowała redakcja lechia-gdansk.pl.
Mercedes: niespodziewana dominacja i perfekcyjne ustawienia
Jeszcze przed rozpoczęciem weekendu wyścigowego zarówno inżynierowie, jak i kierowcy Mercedesa ostrożnie oceniali swoje szanse. Tor w Singapurze jest gorący i wymagający, a bolid W16 najlepiej spisuje się w chłodniejszych warunkach. Jednak już w sobotę stało się jasne – zespół idealnie trafił z ustawieniami. W finałowym treningu i kwalifikacjach George Russell był poza zasięgiem rywali, a Kimi Antonelli dopełnił sukcesu, zajmując drugie miejsce na starcie.

Niektórzy podejrzewali, że tajemnica tkwi w nowych poprawkach, ale prawda była prostsza – inżynierowie znaleźli właściwy balans. Kluczową rolę odegrały niższa temperatura powietrza oraz nowa nawierzchnia toru, która ograniczyła przegrzewanie opon. Dzięki temu bolid zachowywał świetne tempo nawet na długich seriach okrążeń.
Sytuacja przypominała Grand Prix Kanady w Montrealu, gdzie Mercedes również był bardzo mocny. Oba tory mają podobny charakter: mało szybkich zakrętów i duży nacisk na hamowanie, co zmniejsza boczne obciążenia opon. Sukces zespołu był więc efektem korzystnego splotu okoliczności.
Na starcie Russell obronił pole position i spokojnie dowiózł piąte zwycięstwo w karierze. Antonelli natomiast zaprezentował dojrzałą jazdę – utrzymał tempo Ferrari i ustąpił jedynie szybszym McLarenom oraz Verstappenowi.
Co dalej?
Powtórzenie takiego wyniku w tym sezonie będzie trudne. W16 jest konkurencyjny tylko na torach o podobnych parametrach – jak Brazylia czy Las Vegas. Najważniejsze jednak, że Mercedes wrócił do rozmów o zwycięstwach po długiej przerwie.
Red Bull i Verstappen: walka z torem i pogodą
Dla Maxa Verstappena Singapur od lat jest wyjątkowo wymagającym miejscem. To jedyny tor w kalendarzu, na którym Holender jeszcze nie wygrał. Po ostatnich poprawkach Red Bull wyglądał konkurencyjnie i wydawało się, że mistrz świata powalczy o triumf. Rzeczywistość okazała się jednak trudniejsza.
Na początku weekendu Max mówił, że „po raz pierwszy od dawna jest w pełni zadowolony z balansu auta”. W kwalifikacjach był szybki, ale w decydującym momencie zabrakło mu tempa. Drugie miejsce wyglądało solidnie, gdyby nie pogoda. Deszcz przed wyścigiem sprawił, że lewa strona pola startowego była śliska, więc Verstappen wybrał miękkie opony, by uniknąć straty pozycji. Już po kilku okrążeniach ogumienie zaczęło się jednak przegrzewać.
Zespół zareagował szybkim pit-stopem, dzięki czemu Max wrócił do strefy podium. Na finiszu zbliżył się do Russella, lecz turbulencje powietrza nie pozwoliły na atak. Ostatnie okrążenia spędził pod presją Norrisa, ale obronił drugą lokatę i utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej.

Wniosek dla Red Bulla jest jasny: poprawki działają, ale bolid wciąż traci tempo na wolniejszych torach. Przyszłe rundy mogą jednak znów sprzyjać mistrzowi świata.
Ferrari: krok wstecz po dobrym początku
Przed wyścigiem Scuderia była wymieniana w gronie faworytów. Na treningach Charles Leclerc regularnie plasował się w czołówce, ale już w sobotę tempo gwałtownie spadło. Powód? Zespół był zmuszony zmienić ustawienia – podniósł zawieszenie, by uniknąć uszkodzenia podłogi na nierównościach. To zaburzyło aerodynamikę i ograniczyło docisk.
W kwalifikacjach kierowcy zajęli dopiero szóste i siódme miejsca, a w wyścigu pojawiły się problemy z hamulcami. Z powodu wysokiej temperatury i wilgotności Ferrari źle dobrało kanały chłodzenia. Leclerc otrzymał polecenie jazdy w trybie Lift and Coast – czyli wcześniejszego zdejmowania nogi z gazu przed hamowaniem. Spowolniło to tempo, ale uratowało układ hamulcowy przed awarią.

Pod koniec wyścigu Hamilton, który nie stosował tej techniki, stracił hamulce i odpadł z rywalizacji – co potwierdziło słuszność decyzji inżynierów Ferrari. Mimo to Leclerc był rozczarowany: szansa na podium przepadła już w połowie dystansu.
McLaren: zwycięstwo z posmakiem konfliktu
Singapur miał być dla McLarena okazją do zmniejszenia dystansu w walce o tytuł. Po udanych wrześniowych rundach zespół przyjechał na Marina Bay w świetnej formie. Zamiast święta – wewnętrzna burza.
W kwalifikacjach Oscar Piastri był trzeci, a Lando Norris piąty. Już na starcie wszystko się jednak posypało: tor był wilgotny, Piastri próbował zaatakować Verstappena, ale stracił przyczepność. Norris to wykorzystał, lecz w trakcie manewru lekko zahaczył bolid kolegi. Kontakt był minimalny, ale w zespole zrobiło się gorąco.
Piastri poczuł się oszukany – przez cały sezon podporządkowywał się zespołowym poleceniom, a teraz zabrakło wsparcia. Po wyścigu unikał mediów, a rozmowy przez radio brzmiały chłodno. Kierownictwo McLarena uznało incydent za „wyścigowy epizod”, jednak napięcie było widoczne.

Mimo wszystko zespół zakończył weekend sukcesem – McLaren zdobył dziesiąty Puchar Konstruktorów w swojej historii, jubileuszowe trofeum. Przed nimi jeszcze sześć wyścigów, a relacje między Norrisem i Piastrim zapowiadają się coraz ostrzejsze. Ustępstw już nie będzie.
Formuła 1 znów nieprzewidywalna
Grand Prix Singapuru udowodniło, że mimo dominacji czołowych ekip, ten sport wciąż potrafi zaskakiwać. Mercedes wrócił do walki, Red Bull otrzymał zimny prysznic, Ferrari znowu potknęło się na technice, a McLaren pokazał, że rywalizacja toczy się nie tylko na torze, ale i w garażu.
Przypomnijmy, że pisaliśmy również o tym, że Novak Djoković pokonuje własne słabości