Przez długi czas każde pokolenie miało swoich buntowniczych idoli. Dla młodzieży dorastającej w pierwszej dekadzie XXI wieku takim symbolem stał się System Of A Down. Amerykanie o ormiańskich korzeniach wyróżniali się na tle innych gwiazd ciężkiej muzyki nie tylko etnicznym brzmieniem, ale też nietypowym wokalem i energią. W przeciwieństwie do wielu innych zespołów, których słuchało się w wieku szesnastu lat, SOAD wspomina się dziś z ciepłem i nostalgią, a nie z zakłopotaniem. Jednak naturalne było też to, że ich publiczność dorastała, zmieniała muzyczne preferencje i odchodziła dalej. Na czym polegał ten fenomen? Materiał przygotowała redakcja lechia-gdansk.pl/
Idealna muzyka dla zbuntowanych nastolatków
System Of A Down trafiał przede wszystkim do młodzieży, która szukała czegoś innego niż klasyczne metalowe kapele. Dla dorosłych ich utwory często stawały się zbyt chaotyczne i trudne w odbiorze, ale właśnie w tym kryła się siła. Status kultowego zespołu budował się także dlatego, że od samego początku mocno różnili się od innych ikon sceny lat dwutysięcznych.

Łatwo było się od nich uzależnić
SOAD działał jak „gateway drug” dla przyszłych fanów cięższej muzyki. Zacząć słuchać mógł właściwie każdy, bo znajomi zawsze mieli w zanadrzu płyty z „Chop Suey!” czy „Toxicity”. Wokal Serja Tankiana, miejscami wręcz operowy, zapadał w pamięć od pierwszego odsłuchu. Na tle klasyków pokroju Metalliki czy Iron Maiden wyróżniał się niezwykłym kontrastem – i dlatego młodzież tak chętnie wybierała właśnie ich.
Wczesna twórczość SOAD była pełna ostrych, szybkich numerów, ale z czasem zespół coraz śmielej sięgał po ormiańskie motywy i orientalną melodykę. Tym samym odróżniał się od innych nurtów – czy to od ponurego grunge’u Nirvany, czy od teatralnego, patetycznego symfonicznego metalu Nightwish. Dzięki temu nawet ktoś, kto na co dzień słuchał rapu czy elektroniki, mógł znaleźć dla siebie coś w ich katalogu.
W epoce nie mieli konkurencji
Patrząc z perspektywy popkultury, System Of A Down wyróżniał się na tle Korn, Slipknota, Limp Bizkit czy Disturbed. Powierzchowny odbiorca wrzucał ich do jednego worka z etykietą „rock”, bo „głośno grają na gitarach”. Ale SOAD nigdy nie mieli stygmatyzujących etykiet, które odstraszały słuchaczy. Korn kojarzył się z mrocznym rapcorem, Slipknot z maskami, a Rammstein – mimo popularności – bywał parodiowany. SOAD balansował na granicy: ciężcy, ale przystępni, buntowniczy, ale melodyjni.
Serj Tankian potrafił nawet wtedy, gdy krzyczał, robić to melodyjnie. A gdy dołączał subtelniejszy wokal Darona Malakiana, utwory zyskiwały dodatkowy wymiar. Do tego teksty były zrozumiałe, co miało ogromne znaczenie dla nastolatków, którzy dopiero uczyli się angielskiego.
Teksty – moc i słabość zarazem
System Of A Down serwował prosty, bezpośredni protest. Uczyli, że ludobójstwo jest złe, że rządy manipulują ludźmi, a każdy jest ofiarą „systemu”. Rzadko jednak wykraczali poza ogólniki. Owszem, pojawiały się konkretne odniesienia – jak Tiananmen w „Hypnotize” czy stałe nawiązywanie do ludobójstwa Ormian – ale najczęściej była to publicystyka w lekkostrawnej formie.
To jeden z powodów, dla których z SOAD łatwo było wyrosnąć. Dłużej nosi się w sercu złożone teksty The Cure niż proste hasła o złym rządzie. A jednak właśnie ta prostota była też zaletą: nastolatkom dawała poczucie buntu w najprostszych słowach.

Zdolni do absurdu i eksperymentów
Ich twórczość nie kończyła się na politycznych sloganach. Potrafili być zabawni i absurdalni. „Vicinity of Obscenity” z legendarnym „banana terracotta pie” czy „Old School Hollywood” z baseballowymi odniesieniami pokazują, że SOAD nie bali się dystansu i autoironii. To przyciągało młodych, bo w świecie subkultur taki luz nie był częsty.
Bywały też piosenki oparte na osobistych doświadczeniach. „Kill Rock’n’Roll” powstało po tym, jak Malakian potrącił samochodem królika i nadał mu przezwisko „Rock’n’Roll”. Tekst, choć pozornie absurdalny, miał dla autora bardzo konkretne znaczenie.
Muzyka, która broni się do dziś
Choć ich dyskografia zakończyła się w połowie lat 2000, wiele utworów nadal robi wrażenie. „Lost in Hollywood” z nieustannymi zmianami brzmienia czy „Stealing Society” z rapowym flow Malakiana pokazują, że grupa potrafiła łączyć style i zaskakiwać. Nawet jeśli teksty były banalne, sama muzyka budowała kult.
Rozpad we właściwym momencie
SOAD zakończyli działalność w 2005 roku, czyli w momencie największej popularności. Dzięki temu nie zdążyli nagrać słabszych albumów, które mogłyby rozczarować fanów. Kolejne projekty Tankiana i Malakiana miały swoją publiczność, ale nigdy nie osiągnęły podobnego statusu. Reuniony koncertowe dawały satysfakcję, a dwa single z 2020 roku („Protect The Land” i „Genocidal Humanoidz”) miały już bardziej polityczne niż artystyczne znaczenie.
Dzięki temu, że zespół rozpadł się w odpowiednim momencie, fani zachowali go w pamięci jako coś wyjątkowego. Nie było rozczarowania „słabym albumem starych idoli”. Została legenda i nostalgia.

Dlaczego wciąż budzą nostalgię?
Album „Toxicity” z 2001 roku stał się częścią kulturowego DNA całego pokolenia. To nie była muzyka dla wąskiej subkultury, ale dla masowego odbiorcy, który szukał buntu i czegoś świeżego. SOAD udało się stworzyć fenomen, który łączył ostrą muzykę z przystępnością i poczuciem humoru.
Pokolenie dorastające w latach 2000 zawsze będzie wspominać, jak budzik wyrywał ich krzyk „Wake up!” z „Chop Suey!”, albo jak w kółko słuchali „Hypnotize”. Być zespołem, który staje się takim symbolem – to ogromne osiągnięcie.
Przypomnijmy, że pisaliśmy również o tym, że System Of A Down zagra w Warszawie! Znamy datę koncertu