Wspomnienia

Biało – Zieloni u Papieża

zródło : lechia.net :
– Życzę wam zwycięstwa nad Juventusem, ale nie powtarzajcie tego głosno, bo mnie Włosi z Watykanu wyrzuca – takimi słowami zwrócił się Jan Paweł II do piłkarzy Lechii Gdańsk w lipcu 1983 roku. Przyjał ich wtedy na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo.
22 lata temu, po zdobyciu Pucharu Polski, gdańszczanie mieli reprezentować nasz kraj w Pucharze Zdobywców Pucharów.


Los przydzielił im słynny Juventus Turyn, którego barwy reprezentowało wówczas siedmiu włoskich mistrzów swiata, a także Zbigniew Boniek i Michel Platini. Lechia była zupełnie nieznana we Włoszech drużyna. Dlatego własnie menedżer Johnny River Strzelecki zorganizował gdańszczanom, w lipcu 1983, dwutygodniowe tournee po słonecznej Italii. – W planie było rozegranie meczów sparingowych, lecz dla nas najbardziej liczyła się zaplanowana audiencja u Ojca swiętego – wspomina ówczesny drugi trener gdańskiego zespołu, Józef Gładysz. – Bo Strzelecki, nie wiem w jaki sposób, nam to zorganizował.
Dzień przed wizyta w Castel Gandolfo cała ekipa zjechała do Rzymu. Tam, podczas kolacji w hotelu, piłkarzy odwiedził ksiadz Przydatek, którego rola było duchowe przygotowanie drużyny na spotkanie z Papieżem.


– Pamiętam, że ksiadz chciał nas wyspowiadać, czemu sprzeciwiali się obecni z nami przedstawiciele komunistycznej władzy – opowiada kapitan drużyny, Lech Kulwicki. – Nie zwracalismy jednak na to większej uwagi. Ostatecznie ustalono, że spowiedz odbędzie się w zajmowanym przeze mnie pokoju hotelowym. I tak własnie się stało.


– Dopiero wtedy dotarło do mnie, że naprawdę spotkamy się z Papieżem i nastapi niesamowite wydarzenie w moim życiu – wspomina 18-letni wówczas Jacek Grembocki. – Byłem młodym chłopcem, oszołomionym cała ta sytuacja. Chyba przerastało mnie to, po prostu bałem się. Pamiętam, że po spowiedzi nie mogłem zasnać. Nerwowo kręciłem się po pokoju.


Jeszcze większy dreszcz emocji dopadł cały zespół następnego dnia o 6 rano. Czekajac na dziedzińcu na Ojca swiętego, piłkarze zauważyli, że Papież spoglada na nich z góry z okna. W końcu zszedł na dół. – Było bardzo ciepło – mówi Gładysz. – W mszy swiętej, celebrowanej na dziedzińcu papieskiej rezydencji przez afrykańskiego kapłana, uczestniczyło około 50 osób. Obok nas, także grupa niepełnosprawnych dzieci. Papież brał udział w nabożeństwie, z jego rak przyjmowalismy Komunię swięta. – Pamiętam, że wokół stali ochroniarze w ciemnych okularach, którzy ostrzegli nas, bysmy nie wstawali bez wczesniejszego wyraznego sygnału – dodaje trener Jerzy Jastrzębowski.
Po mszy Ojciec swięty porozmawiał przez kilkanascie minut ze swoimi gosćmi. Trener Jastrzębowski przedstawiał każdego z osobna. Papież wręczał lechistom różańce.
– sciskał nam dłonie, w której pozostawała mała torebeczka – mówi Gładysz. – To była dla nas wielka niespodzianka. My zrewanżowalismy się proporczykiem klubowym i bodajże patera z wizreunkiem gdańskiej starówki.


– Emanowała od niego masa dobroci – dodaje Jastrzębowski. – Rozmowa była jednak luzna. Nie dawał w ogóle odczuć wielkosci swojej postaci. Zachowywał się jak ojciec.


– Papież pytał nas kim jestesmy, skad przyjechalismy – opowiada Gładysz. – Gdy opowiedzielismy, że z Gdańska, pamiętam jego następne słowa. „Bardzo się cieszę, że przyjechaliscie do mnie, bo mi nie pozwolono przyjechać do was”. To było wzruszajace. Zaskoczył nas swoja szeroka wiedza na temat futbolu. Doskonale znał Bońka, ciepło się o nim wyrażajac. – Gdy dowiedział się, że gramy z Juventusem Turyn zażartował „Życzę wam zwycięstwa nad Juventusem, ale nie powtarzajcie tego głosno, bo mnie Włosi z Watykanu wyrzuca”.


Te słowa dokładnie zapamiętałem – mówi Jastrzębowski.
Spotkanie z Papieżem doskonale ma także w pamięci ówczesny bramkarz biało-zielonych, Tadeusz Fajfer.
Nie bez powodu. – W pewnym momencie Ojciec swięty spytał trenera Jastrzębowskiego, który z nas to bramkarz. Wyszedłem przed szereg, przedstawiłem się – opowiada Fajfer. – Z usmiechem na twarzy powiedział, że sam był bramkarzem i zna uczucie towarzyszace po wpuszczonej bramce. – W momencie, gdy podawał nam rękę, z każdym z nas miał kontakt wzrokowy. Z jego oczu płynęła niesamowita siła. Aż nogi się pode mna ugięły – wspomina Gładysz. – Z pewnoscia była to najpiękniejsza chwila duchowa w naszym życiu. Otrzymane wtedy różańce sa najpiękniejsza pamiatka. Każdy z piłkarzy, uczestniczacych wtedy w audiencji, ma je do dzis.
– Towarzyszy mi przy okazji każdego meczu – mówi Jastrzębowski. – To pamiatka na całe pokolenia. Gdy moi synowie przyjmowali Pierwsza Komunię swięta, dzierżyli w dłoniach różaniec od Papieża – dodaje Fajfer. – Różaniec i zrobione wówczas pamiatkowe zdjęcia zajmuja główne miejsce w pokoju – mówi Grembocki. – Czuję się zaszczycony, bo nie każdy miał okazję porozmawiać z Janem Pawłem II osobiscie. Ja otrzymałem to dzięki sportowi i piłce. Gdy dowiedziałem się o smierci Papieża, poczułem pustkę. Skończyła się pewna epoka w historii swiata. Pozostaje pytanie czy my, Polacy, poradzimy sobie teraz bez Jego pomocy. – Mój różaniec, niejako w imieniu całej naszej drużyny, pojedzie do Rzymu. Zawiezie go tam pan Lech Kazmierczyk. To będzie taka czastka udziału Lechii w ostatnim pożegnaniu Ojca swiętego – kończy Gładysz.

Juventus Turyn – LECHIA GDAŃSK

Przed meczem z Juvenrusem musieliśmi zebrać się w grupę.Pierwsi kibice pojawili się około godz. 18. Około północy stałl nas już komplet.
Ku memu zdziwieniu chociaż w tamtym czasie nie opuściłem żadnego meczu Lechii, ani jednej znajomej twarzy. Co jeszcze dziwniejsze stwierdzam, że większość ma bardzo mało do powiedzenia na temat futbolu. No ale nic.
Czas upływa wszystkim szybko, pęka jedna i druga flaszka butelka i puszka. U każdego radość na twarzy i nadzieja zobaczenia czegoś innego niż nasza polska szarzyzna.
Mieliśmy szanse zobaczyć wielki futbol i to z udziałem naszej ukochonej drużyny Lechii Gdańsk. Krótko po godzinie drugiej zatrzymuje się w odległości około 200 metrów od nas milicyjny gazik. Stoi tam około dziesięciu minut.
Nagle podjeżdżają do nas trzy milicyjne nysy oraz wspomniany już gazik. Wysiada z nich około 15 psów i z pałami w ręku pytają co my tu robimy. Po wyjaśnieniu pakują się znów do swych pojazdów i znikają. Do rana żadnych więcej incydentów. O dziewiątej Orbis zostaje otwarty. Chwile przedtem przyjeżdża mój ojciec wypoczęty, wyspany i zmienia mnie w kolejce. Resztę formalności załatwia już on. Trzy godziny później pojawia się w domu z dwoma biletami do Turynu !!!!!!!!!!!!!!! Co za radość !!!!!!!!!!!!!!!!!!! Sam wyjazd to wczesno ranne wstawanie po nieprzespanej nocy (nerwówka przez calutką noc) i jedziemy na lotnisko. Oczekuje tam na nas cztero silnikowy IŁ – 18, który prezentuje się jak na tamte czasy całkiem do rzeczy (przynajmniej tak nam się wtedy wydawało). Zajęte prawie wszystkie miejsca. Atmosfera podniecenia udziela się nam wszystkim. Lot przebiegł spokojnie i bez niespodzianek lądujemy po kilko godzinach w Turynie, po dwukrotnym okrążeniu miasta w powietrzu. Na lotnisku widzimy pierwszych członków naszej wycieczki gdy szybkim krokiem oddalają się od nas i podążają w kierunku włoskich carabinnieri. Jak się później dowiadujemy pierwsze prośby o azyl. Podchodzę do celnika, który (o dziwo) z uśmiechniętą twarzą mówi do mnie DLEJA” i pokazuje zero z palców prawej ręki, JUVE pięć palców.
No cóż przyszłość ma pokazać, że zabrakło mu dwóch palców w dłoni. Oczekuje na nas autobus, który przewozi nas bezpośrednio na stadion. Zanim wchodzimy do autobusu kolejni uciekinierzy opuszczają nasze szeregi.


Przed wejściem na stadion znowu to samo. Tak, że mocno przerzedzeni zajmujemy w końcu miejsca na CURVA MARATONA, łuku maratońskim stadionu. Jesteśmy przygwożdżeni atmosferą i obiektem. Lecz nie na długo. Po chwili dochodzimy do siebie i słychać pierwsze okrzyki Lechia Gdańsk, Lechia Gdańsk DDD Nasi oiłkarze wvbieaaia na rozarzewke. Mv widząc to co siłv w płucach drzemy się jak opętani Lechia , Lechia DCL. W stadionowym tumulcie giną nasze glosy, jednak odzywają się pierwsze oklaski dla nas. Naprawdę mili ci włoscy Tifosi. Po rozgrzewce piłkarze obu drużyn opuszczają płytę boiska by za chwile znów się na niej pojawić. Każdy z nich trzyma w ręku piłkę. Zawodnicy Juventusu podbiegają do ogrodzeń i kopią je w stronę kibiców. Nasi widząc to robią to samo.
Niestety przez roztargnienie nie w naszym kierunku. Na trybunach tumult. Doping z tylu tysięcy gardeł robi wrażenie. Jesteśmy sparaliżowani, ale nasza wątła grupka nie pozostaje w tyle. Robimy co możemy. Po 15-tu minutach moje gardło jest totalnie zdarte. Mecz przebiega zgodnie z oczekiwaniami. Tracimy bramkę po bramce. Być może wynik nie był by taki wysoki gdyby Lechia murowała. Ale nie, podejmuje otwartą walkę, co odbija się na rezultacie.


Przynosi nam jednak sympatie włoskich kibiców.
Każda składna akcja Lechii jest nagradzana burzą oklasków Tifosi. Niestety nie było tych akcji za dużo. Jedyna satysfakcja to obrona karnego przez Fajfera nagrodzona owacją włoskich kiboli i nasza euforia.
Strzelał Rossi, nie byłe kto. Mecz kończy się , włosi żegnają nas oklaskami, nasi piłkarze podbiegają do płotu i dziękują za przybycie. Pakują nas do autobusu i odjazd z powrotem na lotnisko. Po drodze widzimy stoisko z arbuzami.
Odzywają się głosy Dstanąć chcemy kupić owoceD. Autobus staje co wykorzystują ostatni uciekinierzy. To oni krzyczeli aby stanąć.


Po kupnie arbuzów już bez przszkód pojawiamy się na lotnisku i w parę chwil potem jesteśmy już w powietrzu. W samolocie dużo pustych miejsc. Wraca nas tylko część. Po kilku godzinach lądujemy w Rebiechowie. Być może relacja ta wydaje się wielu kibicom szczególnie tym młodszym śmieszna, ale pamiętajcie, że było to sporo lat temu, za komuny, gdy problemy stwarzał wyjazd do Katowic, a nasza wybrana grupka szczęśliwców mogła zobaczyć wielki świat.
Dla was młodsi koledzy nie jest to teraz nic nadzwyczajnego. Dla nas kiedyś było to „całe życie”.Później mogliśmy sie pochawalić ,że bylismy na takim meczu z udzuale takich gwiazd tamtych lat jak Zbigniew Boniek czy Miechel Platini.Gdańska Lechia jednak, może pochwalić się ,że toczyla w meczu u siebie równorzędną walke z wilekim Juventusem Turyn a nie tak jak inne Polskie kluby które albo przegrywają walke o europejskie puchary albo zachodzą bardzo niedaleko przegrywając ze słabymi zespołami bardzo wyrażnie.
My jednak byliśmy szczęsliwi!!!

Ÿźródło : dawna strona lechia.gda.p
l

Pamiętny wyjazd do Elblaga (z postojem w Gronowie)

Do Elblaga wybralismy się w kilkaset osób. Dokładnej liczby niestety nie pamiętam, ale było nas około 400-500.
Już przed meczem mamy kilka zatargów z milicja i jeszcze wczesniej ze Służba Ochrony Kolei na elblaskim dworcu. Ulice Elblaga sa całkowicie przez nas opanowane. Płynie jedno piwko i drugie. Stadion w naszych rękach. Kibiców Olimpii zero. Jesli byli to w pochowanych szalach. Doping z naszej strony bez przerwy. spiewamy na zmianę Lechia i Solidarnosć. Szczególnie to drugie wywołuje pianę na ustach zomowców.
Już w tym momencie wiedziałem, że bez dymów się nie obejdzie.
Mógłbym tu opisać przebieg meczu ale nie było to aż tak ważne, jak to co zdarzyło się po spotkaniu.
Stadion opuszczamy zwarta grupa i udajemy się bezposrednio na dworzec, gdzie zaczynaja się szykany ze strony ówczesnych „bogów” (wymawiaj ZOMO). Przez sokistów zostaje wylegitymowany jeden z naszych o ksywce POGO (pózniejszy „szef trójmiejskich metalowców). Jeden z sokistów łapie go za zawieszona na szyi flagę i próbuje dusić ze słowami „co ty tu kurwa sobie zawiesiłes?” Jestem naocznym swiadkiem tych zdarzeń. W tej chwili zaczyna się przepychanka i Pogo trafia jednego z sokistów prawym sierpowym w okolice twarzy. Kolejarze wyciagaja gaz łzawiacy i rozpylaja oddalajac się powoli w stronę ich posterunku. Gonimy ich w około 20-stu. Na peron wjeżdża „lodowa” z której wysypuja się zomowcy. W tej samej chwili sypia się w ich stronę kamienie z torowiska. W około minutę potem wjeżdża na peron pociag piętrowy do którego wsiadamy. ZOMO zostaje na peronie za budynkiem dworca.
W pociagu dowiadujemy się o bezustannych prowokacjach „zomoli”. Rozchodza się też pogłoski, że kilku z naszych zostało zatrzymanych. Wtedy to ktos ciagnie za hamulec ręczny i padaja hasła o odbiciu naszych. Pociag jeszcze nie wyjechał z Elblaga. Po konsternacji i beznadziejnosci próby odbicia naszych chłopaków ruszamy dalej. Po kilku kilometrach ci, którzy byli za pójsciem na komisariat znowu zatrzymuja pociag.
Stoimy około dziesięciu minut. Piętrus rusza lecz w chwilę potem znów się zatrzymuje. Tym razem jakis przyjaciel natury doszedł do wniosku, że musi się wysikać na pole. Cały czas napięta atmosfera. Gdzies w okolicach Gronowa Elblaskiego kolejny postój. Tym razem jednak spowodowany przez maszynistę pociagu. Czekamy długie chwile nie wiadomo na co. Po dłuższym czasie w oddali widzimy niebieskie swiatła kogutów. Domyslamy się, że będziemy mieli towarzystwo. Równolegle do pociagu zatrzymuja się niezliczone suki i lodowy z których wybiega kilka kompanii zomoli.
Obstawiaja pociag z obydwu stron. Ich przewaga liczebna jest druzgocaca. Kilkunastu z nas ratuje się uciekajac z wagonów. Kilku udaje rolników zbierajacych kartofle. Miedzy innymi KACZOR i CHLEBEK (to ci ,których pamiętam). Resztę zomole gonia uazami po polu jak na safari. Blokujemy drzwi próbujac nie wpuszczać psów.
Psiarnia wybija szyby i wrzuca gaz łzawiacy do srodka. Za te szyby kolegium do spraw wykroczeń kazała płacić pózniej kibicom. ZOMO wpada do srodka 04-05-19 i pałuje kogo popadnie. Trwa to wszystko kilkadziesiat minut. Wielu zostaje zatrzymanych i pózniej pobitych w lodówach i na komendzie. Pociag rusza. Cały czas wzdłuż torów widzimy kolumnę pojazdów zomoił. W Tczewie na chwile ich gubimy i baty dostaja milicjanci z komisariatu kolejowego i sokisci. Przesiadamy się na kolejkę podmiejska do Gdańska. Oo samego miasta nic się nie dzieje, jednak już na dworcu głównym oczekuje na nas ponownie ZOMO. Tym razem w składzie około kompani i to jest ich bład. Ruszamy na nich z okrzykiem LECHIA GDAŃSK i SOLIDARNOsĆ. Uciekaja w popłochu. Kilku z nich jest znoszonych z placu boju. Bieganina i zadymy trwaja do póznego wieczora. Między innymi w okolicach delikatesów (tam byłem ja). Grupa z naszego osiedla wracajac na dzielnice obrzuca jeszcze kamieniami komendę miejska milicji na ulicy Nowe Ogrody (kiedys swierczewskiego). Każdy z nas ma pianę na ustach i szykuje się na następny mecz na Traugutta, ale to już inna historia…

zródło : dawna strona lechia.gda.pl

LECHIA GDAŃSK w reprezentacji Polski

Pierwszym zawodnikiem Lechii, który zagrał mecz w reprezentacji Polski, był Alfred Kokot.
Powołany został na mecz z Danią, który odbył się w czerwcu 1949 r. na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. Debiut wypadł jak marzenie, gdyż to właśnie Kokot zdobył jedyną bramkę dla Polski. Do pełni szczęścia brakowało jedynie zwycięstwa naszej reprezentacji, gdyż po objęciu prowadzenia po strzale Lechisty, w II połowie straciliśmy dwie bramki.
Dla Kokota był to jedyny występ z białym orłem na koszulce. Na następny występ Lechisty w reprezentacji narodowej czekaliśmy do roku 1953.
W tym, że to właśnie roku do Lechii przybył Roman Korynt, który już grając w Legii Warszawa zaliczył dwa reprezentacyjne występy. Jako gracz Lechici zagrał w reprezentacji we wrześniu w Sofii w meczu z Bułgarią zakończonym wynikiem 2:2.
Korynt pojawił się na boisku w II połowie zmieniając Edmunda Kowala. Ogółem jako gracz biało-zielonych Korynt rozegrał 33 mecze w latach 1953-1959, opuszczając zaledwie dwa oficjalne mecze naszej reprezentacji, rozegrane od wspomnianego wyżej meczu z Bułgarią.
Bilans jego występów w reprezentacji, jako gracza Lechii to: 10 zwycięstw, 11 remisów i 12 porażek. 4 razy wyprowadzał narodową jedenastkę jako jej kapitan. Ostatni swój mecz w reprezentacji Polski rozegrał z Izraelem na wyjeździe, remisując 1:1.


Trenerzy, którzy powoływali Korynta do reprezentacji: Ryszard Koncewicz, Tadeusz Foryś, Adam Niemiec, Jean Prouff (Francja). Następnym piłkarzem Lechii, który zadebiutował w reprezentacji był Robert Gronowski. Zagrał on przegrany mecz w Tiranie z Albanią 0:2 w listopadzie 1953r. Był to jego jedyny występ dla narodowej jedenastki. Także jego brat Henryk Gronowski zaliczył jeden występ dla biało-czerwonych. Pechem Gronowskiegoo było to, że w czasach jego gry, na pozycji bramkarza mocną pozycję miał Edward Szymkowiak, a Gronowski był powoływany jako jego dubler. Upragnionego debiutu doczekał się w roku 1957, w meczu eliminacji do mistrzostw świata przeciwko Finlandii, na stadionie 10-lecia. W obecności 90 tyś. widzów Polska pokonała skandynawów 4:0, a Lechista zachował czyste konto. W tymże meczu wystąpił także Korynt i jest to jedyne spotkanie reprezentacji Polski, gdy na boisku przebywali jednocześnie dwaj piłkarze na co dzień broniący barw klubu przy ul. Traugutta. Romant Korynt swój ostatni mecz w reprezentacji Polski rozegrał w roku 1959, na kolejne powołanie do I reprezentacji gdański klub czekał 16 lat. W roku 1975 na mecz z NRD w Halle Kazimierz Górski powołał i dał szansę gry od pierwszej minuty Zdzisławowi Puszkarzowi, będącemu wtedy graczem zaledwie Il-ligowym. Jednak popularny „Dzidek” na tyle się wyróżniał, że trener Górski dał mu szansę wystąpić w napadzie razem z Grzegorzem Łatą i Andrzejem Szarmachem wywodzącym się z Gdańska, natomiast Lato urodził się w niedalekim Malborku). Puszkarz zagrał pierwszą połowę, po czym został zmieniony przez Józefa Kwiatkowskiego.


Polska pokonała zachodnich sąsiadów 2:1. Smaczku dodaje fakt, iż Korynt był wychowawcą Puszkarza w grupie juniorów Lechii, nastąpiło więc symboliczne przekazanie pałeczki.
Mecz z NRD był jedynym występem „Dzidka” w stroju biało-czerwonym. W tym wypadku także trafił na okres urodzaju polskiego piłkarstwa, a dodatkowo grał w Lechii, która w latach 70-tych była jedynie czołową drużyną II ligową, a żeby się zadomowić w reprezentacji należało grać w ekstraklasie. Na kolejne powołania dla Lechistów trzeba było czekać do roku 1987, gdy nasza drużyna grała na poziomie I ligi, a trenerem reprezentacji został Wojciech Łazarek, były trener biało-zielonych.
W trakcie przygotowań do meczu eliminacyjnego do Mistrzostw Europy z Cyprem w Gdańsku powołał na mecze towarzyskie Marka Ługowskiego i Mirosława Pękali, swoich byłych podopiecznych z Lechii. W meczu z Finlandią w Rybniku zagrał Pękała, zmienił po przerwie Waldemara Prusika, a Polska wygrała 3:1 po bramkach Urbana, Leśniaka i Furtoka. Tydzień później we Wrocławiu w meczu z Norwegią zadebiutował Ługowski, który po przerwie zmienił Jana Urbana.
Polska pokonała Skandynawów 4:1. Jednak w meczu z Cyprem ani Ługowski, ani Pękała nie wystąpili.
Pękała powołania już więcej nie otrzymał, natomiast „Ługi” rozegrał 45 min. w meczu towarzyskim z Rumunią, rozegranym we wrześniu w Bydgoszczy. Polska zwyciężyła 3:1, a bramki w tym meczu zdobyli Leśniak 2 i Rudy. Podsumowując piłkarze Lechii Gdańsk w sumie mają na koncie 40 występów w reprezentacji Polski i jedną strzeloną bramkę -przez Kokota w roku 1949!!!.
Od ostatniego występu lechisty w reprezentacji mija już 15 lat i na razie nie widać perspektyw, aby ponownie przyszło powołanie dla naszego zawodnika do I reprezentacji. W czasie tych minionych 15 lat w reprezentacji wystąpiło kilku wychowanków naszego klubu: Grembocki, Szamotulski, Wojciechowski, Pawlak, jednak bronili oni wtedy barw innych klubów z Polski. Prawdopodobnie najwcześniej biało-zielony zawodnik znów zagra w narodowym zespole dopiero w roku 2006, gdyż przynajmniej tyle lat trzeba czekać na awans naszego BKS-u do I ligi…

zródło : dawna strona lechia.gda.pl

IV liga Pomorze: 18.10.2003 r. (sobota) godz. 15.00

Lechia Gdańsk – Olimpia Sztum 2:0
Gole: Zbigniew Kobus 68’k, Marek Widzicki 73′
Widzów: 2050

Lechia: Bak – Morka (57′ Urbański), Kaczmarek, Matuk, Gasiorowski, Borkowski, Melaniuk, Widzicki, Żuk, Kobus (80′ Wasicki), Szutowicz (73′ Stole). Trener: Jerzy Jastrzębowski.

Wbrew zapowiedziom, Lechii nie udało się zmobilizować na trzeci kolejny mecz z rywalem z czołówki. Biało-zieloni na szczęscie jednak zwyciężyli i to nawet bez utraty bramki, co po raz ostatni w meczu domowym zdarzało im się w sierpniu.
Dzięki temu zachowaja ligowe przodownictwo na co najmniej kolejny tydzień, dzięki temu odskoczyli też na dalsza odległosć od drużyn znajdujacych się w tabeli poniżej drugiej Gedanii Gdańsk.
Pierwsza bramkę lechisci zdobyli dopiero 22 minuty przed końcem spotkania z rzutu karnego, o którego podyktowanie pretensje miał szkoleniowiec gosci. Swoimi niezbyt uzasadnionymi żalami aż wzburzył Jerzego Jastrzębowskiego, zadowolonego z postawy swojego zespołu i zaprezentowania przez Lechię piłkarskiego charakteru. Olimpia wyszła na boisko spięta i przestraszona. Popełniała błędy w obronie, nie potrafiła przytrzymać piłki na dłużej niż kilkanascie sekund, parokrotnie też traciła ja na 30 metrze, dajac lechistom okazję do stworzenia groznej sytuacji. Ci jednak dobrodusznie równie szybko te akcje niweczyli. Sztumianie z każda minuta nabierali pewnosci siebie i konstruowali coraz grozniejsze ataki. Niebezpieczne były zwłaszcza dosrodkowania w pole karne, pozostajace na szczęscie bez finalizacji. Na pewien czas goręcej pod bramka Wojciecha Jachimowskiego zrobiło się od 19 minuty, a rozpoczęło się od faulu Sebastiana Ratajczyka na Zbigniewie Kobusie. Rzut wolny z 17 metrów wykonywał Tomasz Borkowski.


Strzelił minimalnie nad poprzeczka i chyba był tak zadowolony z efektu, że do końca meczu nie dopuscił już do wykonywania wolnych nikogo innego (fakt, że w 67 minucie trafił z tego stałego fragmentu w poprzeczkę). W 21 minucie Kobus niecelnie uderzał po podaniu z prawej strony od Janusza Melaniuka, a sekundy pózniej miał jeszcze lepsza okazję. Po akcji Szutowicza zbyt lekko tracił pięta piłkę, a ta – ku rozczarowaniu publiki – Coraz grozniejsi stawali się goscie. Radosław Bartosze wiez potwierdził swój nieprzeciętny talent – prowadził grę, był szybki i potrafił tak dryblować, że nawet tacy doswiadczeni piłkarze jak Borkowski czy Marcin Kaczmarek dawali się ogrywać na małej przestrzeni (24 minuta). W 36 minucie przyjezdni mogli, a nawet powinni objać prowadzenie po indywidualnej akcji Nikodema Twardowskiego. Drogę do bramki otworzyło mu poslizgnięcie się Pawła Żuka, dzięki czemu sztumianin odważnie ruszył w kierunku Mateusza Baka i oddał strzał, który trafił w słupek. Piłka wróciła pod jego nogi, ale na szczęscie dobitka okazała się już bardzo niecelna. W 41 minucie Tomasz Mazurek bardzo groznie główkował po wykonywanym przez Sebastiana Cierlickiego rzucie rożnym. W natychmiastowej odpowiedzi Kobus zagrał do Melaniuka, któremu piłkę dosłownie dwa metry od bramki wybił na rzut rożny Ratajczyk. W końcówce Olimpia przycisnęła, chociaż gdy sędzia zakończył grę, w srodku akcji byli akurat gdańszczanie… Lechia nie forsowała tempa, grała ospale, notowała mnóstwo strat. Pod względem włożonego zaangażowania była to zupełnie inna Lechia, niż ta z meczów z Orkanem i Gedania. W drugiej linii pozytywniej wyróżniał się Melaniuk, który zanotował kilka skutecznych odbiorów pod własnym polem karnym, potrafił też z prawej strony parokrotnie stworzyć niebezpieczeństwo. Dla odmiany operujacy w srodku Borkowski z Widzickim głównie tracili kolejne piłki. Podobnie atak – Kobus tylko się przewracał, a Szutowicz w czterech ostatnich spotkaniach zdobył zaledwie jedna bramkę, znów jakby się trochę zablokował. Operujacy na lewej stronie pomocy Żuk nie otrzymywał kompletnie żadnych podań i dlatego pierwsze dosrodkowanie wykonał dopiero w 37 minucie. Można się było domyslać, że w drugiej połowie Lechia błyskawicznie zaatakuje rywala i tak też się stało.
W ciagu pierwszych 200 sekund gospodarze oddali aż trzy celne strzały, podczas gdy przed przerwa ta sztuka nie udała im się ani razu.
Wszystkie były jednak niestety zbyt lekkie, żeby mogły zaskoczyć bramkarza przyjezdnych. Przełomowym momentem spotkania było wejscie na boisko w 57 minucie Przemysława Urbańskiego, który nadał atakom Lechii dynamizmu i energii.


Już w pierwszym kontakcie z piłka popisał się bardzo udana akcja, ale piłka po strzale Szutowicza została zablokowana. W 67 minucie Urbański znów dosrodkował z lewej strony, a Cierlicki nieopatrznie zagrał piłkę ręka w polu karnym. Fatalny bład grajacego trenera sztumian, wszak w jego najbliższym otoczeniu nie było żadnego lechisty. O dziwo do jedenastki podszedł Kobus – piłkarz, który w meczu z KP Sopot nie wytrzymał próby nerwów, co ostatecznie zaważyło na przegranej Lechii. Tym razem wygrał jednak rywalizację z pięć lat młodszym Jachimowiczem i Lechia objęła prowadzenie. Pięć minut pózniej rozgrywajacy przeciętny mecz Widzicki popisał się piękna akcja, która ostatecznie pogrzebała Olimpie. Z prawej strony ruszył po delikatnym łuku w kierunku srodka pola karnego, jakby wolnym korytarzem, gdyż żaden z defensorów nie potrafił stanać mu na drodze. Stłamszona w drugiej odsłonie Olimpia końcówkę grała w osłabieniu. W 80 minucie sędzia Dawid Piasecki pokazał żółty kartonik Kaczmarkowi, a Mazurkowi nawet od razu czerwony. Sztumianin był wyjatkowo zaskoczony, wraz z kolegami otoczył arbitra, wszyscy wskazywali na sędziego asystenta. Słupski sędzia jeszcze przez kilkadziesiat sekund konsultował tę decyzję, wygladało jakby miał ja za moment zmienić, ale ostatecznie wyprosił wsciekłego Mazurka z boiska. – Nie wiem o co dokładnie chodziło. Będę musiał poprosić sędziego o wyjasnienia – mówił obserwator Pomorskiego ZPN, Jerzy Kacprzak. Jak się dowiedzielismy, Kaczmarek obraził Mazurka słownie, a ten zrewanżował się nieparlamentarnym gestem. Z dwubramkowa przewaga i przeciwko dziesięciu rywalom Lechia nie miała już najmniejszego prawa stracić punktów.
Olimpia też była już bezsilna, chociaż dwie minuty przed końcem Twardowski mógł jeszcze zanotować honorowe trafienie, z bliska strzelił jednak niecelnie. Pretensję o tę sytuację mieli do siebie nawzajem Bak i Kaczmarek.


Wczesniej, w 70 minucie Bak udanie wybronił strzał Jacka Bykowskiego. W drugiej połowie jednak zdecydowana przewagę miała już Lechia, przejawiajaca już znacznie więcej lepszej gry i chęci wygrania tego meczu. Zwyciężyła zasłużenie, chociaż mało przekonujaco. [L]

zródło : dawna strona lechia.gda.pl

IV liga Pomorze: 24.06.2004 r. (sroda) godz. 18.00

Lechia Gdańsk – Pomezania Malbork 6:0
Gole: Wojciechowski 28′, Wasicki 56′ 61′ 62′ 68′, Kalkowski 83′
Widzów: 6000

Lechia: BaK – Czajka, Matuk, Gasiorowski – MELANIUK (85′ Morka), Borkowski, Kalkowski, Widzicki (63′ Sekuła), Wojciechowski (75′ CIUCIAS), ŻUK – WASICKI. Lechia Trener: Marcin Kaczmarek.

Nie trzeba czekać na dzisiejsze posiedzenie Wydziału Gier PomZPN, gdyż wszystko rozstrzygnęło się tam, gdzie powinno – na murawie. Lechia Gdańsk rozgromiła 6:0 Pomezanię Malbork i wobec remisu Gedanii w Słupsku awansowała do trzeciej ligi! Bohaterem ostatniego spotkania biało-zielonych na czwartoligowym froncie bezwzględnie został Marek Wasicki, autor asysty i czterech bramek zdobytych w ciagu zaledwie 13 minut.
Na Lechię Traugutta trzeci rok z rzędu zapanowała radosć z awansu Chojnicza do wyższej klasy, gratulacjom i chóralnym spiewom znów Lechia nie było więc końca. Hasłem przewodnim stało się: „Nigdy więcej IV ligi”, które wydrukowano na podkoszulkach piłkarzy, tradycyjnie ogołoconych przez kibiców po ostatnim gwizdku.
Jadac w stronę Wrzeszcza, godzinę przed meczem, nie odczuwało się jeszcze atmosfery piłkarskiego swięta.


Wprawdzie nie sposób było nie dostrzec ludzi jednoznacznie zmierzajacych na mecz, owiniętych w biało-zielone szale lub przywdzianych w koszulki Lechii, jednak najczęsciej były to tylko jednostki. – „Nie wiem czemu, ale jakos nie czuję emocji” – mówił nieopodal gdańskiego Dworca Głównego jeden z kibiców. Na dodatek było pochmurno i zanosiło się na deszcz, który w końcu zreszta lunał.
Im bliżej stadionu, tym nastrój wydarzenia zaczynał udzielać się coraz Lechić mocniej. Przed wejsciem na koronę obiektu narastał optymistycznie usposobiony tłum.
Sezoi Napoczęta rok temu tradycja, w ramach podziękowania za Sezor wywalczenie awansu, skupimy się tylko na pozytywnych aspektach spotkania Lechii z Pomezania.
Nie będzie to zreszta trudne czy fałszywe, gdyż takie ewidentnie przeważały. Lechia od poczatku dominowała na boisku i szukała okazji do zdobycia bramki. Okazje udawało się stwarzać, jednak pod bramka dobrze spisujacego się Tadeusza swiderskiego brakowało albo siły, albo celnosci, żeby otworzyć wynik i na uruchomionej pierwszy raz od lat tablicy wyników pozwolić zaprezentować inne cyfry, niż 0
Rezultaty ostatniej kolejki ułożyły się w taki sposób, że tylko zwycięstwo w Gdańsku uchroniłoby Pomezanię przed barażami o utrzymanie. W trakcie rneczu nikt o tym jeszcze nie wiedział, malborczyków teoretycznie mógł zadowolić nawet podział punktów. Goscie koncentrowali się głównie na grze defensywnej, zas Lechia nie forsowała tempa, co u zwolenników spiskowych teorii rodziło pewne podejrzenia.


– „Jesli już umówili się na remis, jak Dania ze Szwecja na mistrzostwach Europy, to niech 6:6 będzie!” – niecierpliwili się na brak goli niektórzy fani na trybunie odkrytej. Jak na życzenie, Sławomir Wojciechowski wypuscił w polu karnym Marka Wasickiego, ten opanował piłkę dopiero przed linia końcowa i wycofał ja z powrotem do „Wojciecha”. Obrońcy Pomezanii nie przewidzieli takiego rozwiazania, więc niekryty lechista silnym strzałem wyprowadził swoja drużynę na prowadzenie. Zadowoleni piłkarze wykonali „kołyskę” dla Sławomira Matuka, który nad ranem – nomen omen w dniu ojca – został szczęsliwym tata. Gratulacje! Dogodnych sytuacji było więcej, na listę strzelców mogli wpisać się nie tylko Wasicki i Wojciechowski, ale na przykład Janusz Melaniuk, który w ostatniej minucie przed przerwa minimalnie chybił głowa po dosrodkowaniu z lewej flanki. Goscie najlepsza okazję mieli w 33 minucie, gdy Michał Krawczyk strzelał z 15 metrów, ale na wysokosci zadania stanał Mateusz Bak. Bardzo pewnie spisywała się formacja obronna Lechii, która w zestawieniu Dominik Czajka – Matuk – Marcin Gaslorowski nie straciła bramki w żadnym z trzech ostatnich meczów. Jak zwykle bardzo ambitnie ich działania wspierał spec od czarnej roboty, kapitan drużyny Tomasz Borkowski.


W drugiej połowie lechisci urzadzili sobie prawdziwy festiwal strzelecki, a jego pierwszoplanowa gwiazda został Wasicki, który nie potrzebował nawet kwadransa, żeby stać się koszmarem swiderskiego, pokonujac go w tym okresie aż czterokrotnie. W 56 minucie Czajka dosrodkował z prawego skrzydła, Paweł Żuk zagrał głowa piłkę pod bramkę, a Wasicki okazał się sprytniejszy od rywali i z metra podwyższył na 2:0.


Pięć minut pózniej Żuk zaliczył następna asystę, gdy „Wasik” wykorzystał stworzona mu sytuację sam na sam. Nie minęło 60 sekund, a Lechia prowadziła już czterema bramkami – tym razem 20-latka dobrym podaniem obsłużył Marek Widzicki.
Wreszcie, w 68 minucie Wojciechowski prostopadle podał do Melaniuka, który znakomicie wystawił futbolówkę Wasickiemu do pustej bramki i było 5:0! Pomezania od straty drugiego gola była zdemolowana i zniechęcona, tymczasem tysiace ludzi, cały stadion, bawiło się już i swiętowało.
Nie brakowało swietnej oprawy, rac, fajerwerków, powiewajacych białych i zielonych flag.
Na wspaniały nastrój widowni wpływały także pozytywne wiesci ze Słupska, gdzie Gedania w pewnym momencie nawet przegrywała z miejscowym Gryfem. Ale nawet remis, którym ostatecznie zakończył się jej mecz, dawał awans lechistom – tu i teraz. Siedem minut przed końcem „kropkę nad i” postawił bohater tej rundy, Maciej Kalkowski. Po centrze Czajki z prawej flanki, silnym strzałem głowa nie dał szans Pawłowi Rybarczykowi, zmiennikowi swiderskiego. Próżne były apele spikera i informacje, że po ostatnim gwiazdku dla wszystkich otwarte zostana trybuny, na nic były próby zapanowania nad sytuacja ochrony.


Gdy do końca meczu pozostawały sekundy, przy liniach bocznych kłębiło się już mnóstwo osób chętnych do zdobycia koszulek badz spodenek bohaterów awansu do trzeciej ligi. I gdy tylko dzwięk gwizdka zabrzmiał po raz ostatni, murawa stała się arena prawdziwej bitwy o piłkarskie akcesoria. Gdy piłkarze stracili już wszystko, co mogło posłużyć za pamiatkę, mimo padajacego deszczu tłum zgromadził się pod trybuna kryta i długo wiwatował na czesć piłkarzy oraz Marcina Kaczmarka, któremu cały czas pomagał w roli szkoleniowca Marek Szutowlcz. „Mały Bobo” szybko dostał się zreszta w ręce fanów, którzy podrzucali go najwyżej, jak tylko się dało. Radosć była tak wielka, jakby swiętowano awans co najmniej do ekstraklasy. Dla nikogo nie powinno stanowić to jednak zaskoczenia. Po niespełna trzech latach od rozpoczęcia gry w klasie A, Lechia Gdańsk została trzecioligowcem!

zródło : dawna strona lechia.gda.pl